Szczelina zawsze pobudza moją ciekawość. Nieważne czy patrzę w dół, czy w górę. Szczyt budynków kończących pewną namacalną strefę otwiera przede mną nową przestrzeń, nieznaną. Co znajdę za tym, co przysłania mi to co chciałbym poznać? Wyobraźnia już pracuje.
(…) Katarzyna Janota Co widzisz gdy zdejmiesz okulary? Hmmm dużo i mało. Wiesz mam -5,5 dioptrii czyli wszystko co bardzo blisko jest ostre, pieniądz na ręce – ostry. Ale im dalej tym gorzej, a może lepiej? Właściwie kiedyś uważałam, że wadliwe oczy są do bani. Wkurzałam się na okulary, drażniły mnie soczewki. No a bez tego ciężko funkcjonować, nie widzisz numeru autobusu, człowieka, który woła z oddali, ceny w sklepie czy dziury w chodniku. Wszystko zlewa się w jedno, kolory się zamazują, obraz robi się jakby ruchomy, krzywy, ponakładany na siebie. Jasne punkty dają dziwną nadzieję, ciemne utrudniają. Mgła, ciągłą mgła męcząca wzrok. Ale wiesz z drugiej strony myślę sobie, że warto do tego podejść jak do ciekawego doświadczenia życiowego. Można docenić jak wspaniale jest widzieć właśnie tak, inaczej, ale kto powiedział, że gorzej. Wyjść z rutyny codzienności kiedy idąc do pracy mijamy to samo drzewo, sklep, panią z idealnie natapirowanymi włosami, tak elegancką i dopieszczoną w wyglądzie, słup z ogłoszeniami, samochody znajomych z pracy, pomnik Piłsudskiego i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko to znika i pojawia się zupełnie inna, stara a jednak nowa droga, w której dostrzegam coś zupełnie odmiennego.
W pracowni Mistrza zawsze panował porządek, i każdy kto go odwiedzał miał świadomość jego pedantycznych zapędów. Mistrz zawsze uważał, że harmonia otoczenia daje mu harmonię w głowie i pozwala tworzyć dzieła niezmącone. W myśl tej filozofii, w niewielkiej pracowni wszystko miało swoje miejsce niezmienne od dekad. Właściwie, to od kiedy pamiętam, nigdy nic się tam nie zmieniło. No cóż, w takim właśnie nudnym świecie najlepiej czuł się Mistrz. Ja, jako jego uczeń i asystent, a więc i skromna część jego świata, musiałem się do tego porządku dopasować. Ów ład nie dotyczył tylko przedmiotów, ale i zachowań i ich kolejności. Absolutnie wykluczone było spóźnialstwo, jak i zjawienie się przed czasem, oraz jakiekolwiek poufałości. Jeżeli chciałem coś powiedzieć, musiałem unieść rękę do góry, a później czekać na udzielenie głosu. Kiedy już Mistrz w swej łaskawości pozwolił mi się odezwać, zawsze trzykrotnie pytał “czy to co chcesz powiedzieć na pewno jest mądre?”, i dopiero kiedy ja po trzykroć odpowiedziałem “tak”, otrzymywałem zaszczyt otworzenia ust. Kiedyś, w przypływie niezwykłej śmiałości, odezwałem się bez pozwolenia, a żeby tego jeszcze było mało, opowiedziałem mało wyszukany i sprośny żart jaki usłyszałem dzień wcześniej w pubie… Kara przyszła szybko. Oprócz wiercącego i zdegustowanego spojrzenia Mistrza, musiałem tak długo wcierać rozpuszczalnik w mój obraz, dopóki on nie osuszy filiżanki herbaty. Z mojego dawnego dzieła pozostały kolorowe mazy. Nauczka była okrutna, ale skuteczna. Od tamtego wybryku już nigdy nie popełniłem tego samego błędu. Popełniłem za to większy…
To było całkiem niedawno, w urodziny Mistrza. Zjawiłem się jak zwykle o tej samej porze, jednak w pracowni nikogo nie było. Nikt nie stał przy sztalugach. Nikt nie przeprowadzał inspekcji pomieszczenia. Mistrz nie zwykł się spóźniać, to była przecież jedna z cech, którymi szczerze gardził. Najpierw poczułem lęk, lęk, że temu zdziwaczałemu starcowi coś się stało. Przez tyle lat powstała między nami jakaś więź, która kazała mi się teraz o niego martwić. Złapałem za telefon i wyszukałem numer Mistrza na liście kontaktów, wtedy nastąpiło zawahanie, przecież mogłem wykorzystać jego nieobecność aby przygotować coś na kształt niespodzianki. Zdjąłem stary, nudny obraz ze sztalugi przy biurku Mistrza, a w jego miejsce dumnie postawiłem wykonany przeze mnie portret mojego mentora. Wyobraziłem sobie jego wzruszenie gdy zobaczy tę akwarelę. Miałem przy sobie również nową ledową żarówkę o sporej mocy, którą postanowiłem zastąpić starą, tradycyjną żarówkę, która ledwo wyciągała pomieszczenie z półmroku. Szybka podmiana, i światło rozlało się po warsztacie. Więcej światła z pewnością przyniesie ulgę zmęczonym oczom Mistrza. Zerknąłem na zegarek. Nie wiedziałem kiedy, i czy w ogóle, się tu pojawi, ale uznałem, że zaryzykuję i wyskoczę do jego ulubionej kawiarni po americano i croissanty. Po dziesięciu minutach już byłem z powrotem. Z głupim uśmiechem przyklejonym do twarzy, wkroczyłem do pracowni. Cisza. Zacząłem się zastanawiać czy czegoś nie przeoczyłem, może mówił mi, że dziś nie będzie go w pracowni bo organizuje urodzinowe przyjęcie, a ja to zwyczajnie zignorowałem. Zrobiłem kilka kroków aby postawić kawę na stoliku. Coś trzasnęło pod moim butem. Spojrzałem pod nogi i zobaczyłem białe, potrzaskane łupiny po mojej ledowej żarówce. Dopiero wtedy zauważyłem, że w pokoju panuje półmrok, a w sufitowej lampie na powrót została wkręcona stara żarowa żarówka. Wszedłem dalej w głąb warsztatu, a gdy minąłem wysoką szafę z przyborami malarskimi, zobaczyłem na podłodze mój obraz. Portret Mistrza mojego autorstwa tonął w rozpuszczalniku. Totalnie zdezorientowany podniosłem wzrok, który od razu zatrzymał się na niewielkim lustrze, które stało przed biurkiem nestora. Z lustra spoglądała na mnie spokojna, ale zawiedziona twarz, o chłodnym obliczu, i jeszcze chłodniejszym spojrzeniu…
W domu rodzinnym nie miała łatwo. Nigdy się nie przelewało. Rodzina niepełna, nikt dla nikogo czasu nie miał. Szybko usłyszała, że czas iść zarabiać. Ale ile może zarobić dziewczyna po podstawówce. Lubiła grać na perkusji dlatego często chodziła do pobliskiego pubu, gdzie czasami pozwalano jej zagrać ulubiony kawałek Queen „We will rock you”. Kilka lat później wyjechała do Anglii, mieszkała tam większość życia. Po latach, będąc w wieku emerytalnym stwierdziła, że to był najlepszy czas, wtedy czuła, że żyje. Miała wszystko, przystojnego chłopaka, stałą, dobrze płatną pracę, mieszkanie urządzone w stylu glamour i grono przyjaciół, które uwielbiało, podobnie jak ona imprezowe, nocne życie. Mogła nago, w poszarpanych włosach biec przez miasto w poalkoholowym szale i nic ją nie ruszało. Wiedziała, że biegnie we właściwym kierunku. Ktoś, kiedyś rzucił mimochodem na ulicy „Ej dziewczynko, kim jesteś?, odwróciła się, podała dłoń i odparła „Odważna Monika, która dała sobie szansę!”.
Fotograficzno-literacki Projekt „10 I 10 I Human”, to chęć ukazania zmian we współczesnej fotografii, która będąc już nie tylko dokumentem, coraz bardziej staje źródłem inspiracji. Fotografie w projekcie, stają się punktem wyjścia do dalszej podróży, tym razem związanej ze słowem