Marian Piegza

Foto nr 25

Foto: Beata Mendrek

USTA Marian Piegza

Artystyczna fotografia, podobnie jak obraz, zmusza swym przekazem do refleksji. Czasami bywa, iż wywołuje ciąg skojarzeń. Tak było też w przypadku zdjęcia pokazującego kobiece, lekko rozchylone i umalowane usta, a poniżej mikrofon. Tajemnicza twarz, gdyż bez jej górnej części. Brak zatem oczu, które są najlepszym wyrazicielem uczuć, wszak usta mogą się śmiać, wypowiadać miłe słowa, a oczy będą zimne lub bez wyrazu.

„Twoje oczy/ Twoje usta/Twoje ręce/Twoją twarz/ Zostawić mam” – śpiewała swego czasu Agnieszka Chylińska, a inna piosenka sprzed lat głosiła: „Twoje usta rozpalone/Twoje oczy roześmiane”, w kolejnej zaś proszono „daj mi twe usta”, a jeszcze starszy szlagier stwierdzał, że „usta milczą,/serce śpiewa”. Już te fragmenciki znanych utworów śpiewanych dowodzą, że oczy, a jeszcze bardziej usta są częstym motywem kompozycji.

Pięknie ujął to Jan Brzechwa w wierszu „Te same usta”, pisząc: „Gdy nocą letni omdlewa znój,/ Twe usta szemrzą: „tyś mój, tyś mój”,/ Twe usta czynią tajemny znak,/Abym całował je tak – a – tak.”

Czy można się dziwić, że usta są inspiracją dla twórcy? W żadnym wypadku.  Usta – szczególnie kobiece, podkreślone makijażem – przyciągają męskie spojrzenia i zachęcają do kontaktu. Potem te usta mogą szeptać czułe słówka, mogą wypowiadać słowa miłości, westchnieniem podkreślić intymność chwili. Jednak te same usta mogą ranić ostrym słowem, mogą rzucać oskarżenia, klątwy, a często doprowadzone do ostateczności bluzgać wulgaryzmami. Mogą wznosić modlitwy lub tryskać bezbożnym jadem. Zastanawiamy się wtedy, czy te słowa wychodzą z ust tej samej osoby, która wyrażała nimi radość, miłosną ekstazę?

Usta człowieka, zdobione wargami, kryją za sobą zęby. Te zaś są niemal niezbędne przy spożywaniu posiłków. Mogą także kąsać miłośnie i wściekle gryźć w chwilach złości, czy zagrożenia,  upodabniając ludzi do dzikich zwierząt. Zęby pokazujemy w uśmiechu, lecz często też niemal szczerzymy w zwierzęcym odruchu wściekłości.

Zatem musimy się zgodzić, że usta to potężna broń człowieka. Możemy nimi wypowiadać słowa wzywające do działania, nawołujące do walki. Możemy wzniecać nimi aplauz, albo nakazywać totalne milczenie. Usta są pomocne w artykulacji głosek i tym samym w budowaniu wyrazów, tworzeniu zdań. Dzięki nim się komunikujemy z innymi ludźmi. One mogą również tworzyć inne dźwięki, jak świsty, charczenia, mruczenia, co z pewnością niegdyś poprzedzało umiejętność mówienia.

Doświadczenie dowodzi, że każda broń z czasem musi ulec pewnemu wspomaganiu. Dlatego też wymyślono m.in. mikrofon, czyli urządzenie wzmacniające głośność dźwięku. Jednak i on w ramach postępowego pędu ulegał wielokrotnej modyfikacji i ulepszaniu.

Zatem usta i mikrofon to elementy niezbędne w środkach masowego przekazu typu radio, telewizja, film, słuchowisko itp. Wykorzystywały je zawsze siły władzy. W czasach PRL na ulicach miast rozwieszone były głośniki siejące wymaganą propagandę. Jednak sam głośnik i mikrofon zawsze wymagały ust, które podawały nakazane treści. Czasami usta nie zgadzały się z wypowiadanymi (czytanymi) słowami, lecz konformizm, czyli bezkrytyczne podporządkowanie się normom, wartościom i poglądom uznanym za obowiązujące, zmuszał je do uległości. Tak więc można tu wrócić do początkowej myśli, iż brak oczu, ich wyrazu jest tu nader istotny.

Być może autor zdjęcia chciał nam w ten sposób przekazać, byśmy byli powściągliwi w odbiorze słów, byśmy niczym święty Tomasz nie uwierzyli, póki nie zobaczymy?…

Foto nr 2

Foto: Katarzyna Łukasik-Patoń

MOJŻESZ Marian Piegza

Miał długą, gęstą, trochę rudawą brodę, więc nazywali go Mojżeszem. Niby nic wielkiego, lecz w środowisku młodych ludzi, którym w większości zarost dopiero kiełkował, Mojżesz zdecydowanie się wyróżniał. On zaś do niemal wszystkich odnosił się z rezerwą, by nie rzec z pogardą, więc miał niewielkie, podobne do niego, zblazowane grono koleżeńskie. Jego sposób bycia wynikał, raczej na pewno, z kompleksu, iż on z pewnością predysponowany do czegoś wielkiego, wylądował w zwykłej pomaturalnej szkole, gdzie dominowali ci, co uciekali przed służbą wojskową,  czy chcieli sobie utrzymać  jakieś świadczenia socjalne, zaś osób, którzy wybrali taką szkołę świadomie było niewiele.

Mojżesza wyróżniało jeszcze jedno: miał spodnie dżinsowe, co w całej tej pseudo uczelni było prawdziwym ewenementem. Palił też papierosy Marlboro, których dym mieszał się na korytarzu z wszystkimi tanimi markami „machorek” tworząc jeden totalny smród. Dziewczyny go adorowały, chłopcy mu nadskakiwali, a on z miną bożyszcza w tym tłumie i dymie tkwił. Czasami trudno go było dostrzec, gdyż raczej był „kurdupelkiem”. Jednak szybko się można było zorientować, że musiał być domowym pieszczoszkiem, który czerpał z nadopiekuńczości rodziców, a jednocześnie był wałkoniem i dlatego znalazł się w takiej szkole.

Na dobrą sprawę nawet nie wiem, jak miał na imię. Nigdy nie byłem w jego grupce, a on w mojej. Bliżej przyjrzałem mu się dopiero na zimowej wycieczce do Wisły.  Ulokowano naszą grupę w sympatycznym Domu Wypoczynkowym, który przed sezonowym szczytem świecił pustkami. Nasza szkolna, bo nie powiem uczelniana, grupa była śmieszna. Na prawie 40 osób raptem z trzy lub cztery zainteresowane były spacerami i dlatego wyróżniał ich strój raczej turystyczny, co w warunkach PRL (wszak był to początek lat siedemdziesiątych) można określić jako siermiężny. Cała reszta za to, a szczególnie dziewczyny, błyszczały ciuchami zdobytymi na targowiskach. Zresztą owe drogie płaszcze z kołnierzami z lisich futer nie na wiele się zdały, bo modnisie nie miały dokąd pójść, więc razem z męską częścią grupy okupowały niewielki barek sącząc piwo, a rzadziej wino.

Barek był w sali, która z uwagi na parkiet służyła w czasie turnusów za taneczną. Tam też błyszczał Mojżesz i jego grupa klakierów. Mojżesz dysponował niewielkim radyjkiem oraz (już znacznie większym) magnetofonem. Pewnego dnia, gdy wszedłem do tej sali dostrzegłem w jej centralnym punkcie wijącego się na parkiecie chłopaka. Był to Mojżesz z gołym torsem, w dżinsach i na bosaka. Głośna muzyka zagłuszała wszelką myśl, a chłopak miotał się „ni do rymu, ni do taktu”. Nie przyglądałem mu się, bo nie chciałem wyjść na kolejnego klakiera, lecz przysiadłem na barowym stołku i pijąc herbatę słuchałem rozmowy szkolnych opiekunów (bo taka dwójka przyjechała z nami) i zerkałem w lustro, gdzie pomiędzy butelkami pojawiała się błyszcząca od potu sylwetka Mojżesza. 

– Patrz, jak on to przeżywa. Ta jego ekspresja, to niemal trans – z podziwem powiedział opiekun, który w szkole prowadził kółko teatralne.

– No, coś w tym jest – z rezerwą odparła pani, na co dzień rusycystka.

W pewnej chwili z boku parkietu rozpoczęło podobne telepanie się kilkoro innych młodych ludzi w koszulach, które rychło zdjęli by upodobnić się do swego guru.

– Chłopak jest niesamowity. Popatrz, jak porywa za sobą innych – dalej entuzjazmował się opiekun.

– Uhm – mruknęła jego towarzyszka dyskretnie tłumiąc ziewnięcie.

Dopiłem herbatę i wychodząc spojrzałem na Mojżesza. Miał głowę zadartą w górę, zamglone spojrzenie i półprzytomny uśmiech, jakby wzywał zaświaty do wspólnej zabawy. Przechodząc obok grupki palaczy zerkającej z uznaniem na parkiet nie mogłem powstrzymać się od uwagi.

– A wy dalej się trujecie.

Parsknęli śmiechem, a jedna z dziewczyn powiedziała:

– Zapal sobie.

– Nie dziękuję.

– Ale to są specjalne, wzmocnione, robione ręcznie…

Dalej już nie usłyszałem, gdyż została uciszona przez resztę grona. Jednak te słowa poniekąd wyjaśniły mi dziwny wyraz oczu Mojżesza. Ten obraz utkwił mi w pamięci.

Po roku zrezygnowałem z tej szkółki wybierając studia na prawdziwej uczelni, na interesującym nie kierunku.

Minęło wiele, wiele dziesięcioleci. Na jednym ze spotkań autorskich, wśród licznych kobiet zauważyłem łysego mężczyznę, do tego otyłego, w niemodnych okularach na raczej zniszczonej twarzy. Pomyślałem, że biedny musi z pewnością towarzyszyć żonie, dlatego byłem zdziwiony, gdy po spotkaniu podszedł do mnie.

– Cześć – powitał mnie wywołując pewną konsternację. Jestem (tu wymienił imię i nazwisko). Zmieniłem się, a my znamy się ze szkoły. Moje myśli dokonywały szybkiego przeglądu nauczycieli, którzy mnie uczyli, tych z którymi ja pracowałem, a także uczniów, studentów, a tych były setki, jeśli nie tysiące. Te myślowe poszukiwania odbiły się na mojej twarzy, więc mężczyzna dodał: – W pomaturalnej nazywali mnie Mojżeszem. W tym momencie w mojej głowie wszystko poukładało się na swoim miejscu.

Mojżesz trajkotał, jak najęty, chciał się ze mną podzielić swą historią urzędniczego życia. Było mi go żal, gdyż kariery nie zrobił, przyszedł żoną, lecz dzieci nie miał i teraz wiódł życie emeryta bazującego na wyższej emeryturze żony.

– A ty pana zanudzasz – usłyszałem kobiecy głos.

– To moja małżonka. Skarbie poznaj mojego szkolnego przyjaciela – odparł z szerokim uśmiechem.

– Miło mi. Na razie znam pana tylko z książek…

W tym momencie poczułem wibrowanie mojego telefonu.

– Przepraszam, muszę odebrać – powiedziałem z nadzieją, iż przerwę tę nieciekawą konwersacją.

– Oczywiście, ale my już musimy iść – odparła odciągając ode mnie swego męża.

To było moje drugie spotkanie z Mojżeszem. Trzecie zaś było tylko, lub aż, skojarzeniem z osobą na fotografii. Tej właśnie fotografii.

Marian Piegza

Kto żyje w pamięci swych bliskich, ten nie umarł, jest tylko daleko. Martwym jest ten tylko, o którym się zapomina. „Koleje Losu”

Foto: Zbiory prywatne

Z wykształcenia polonista i germanista, z zamiłowania historyk, autor książek opisujących Górny Śląsk i śląskie miasta, głównie Świętochłowice i Chorzów, publicysta, wieloletni dyrektor chorzowskiego Gimnazjum nr 1. Pomysłodawca i redaktor roczników: „Chorzowskie Zeszyty Dydaktyczne” (wydawane w latach 2003-2019), „Świętochłowice i świętochłowiczanie” (wydawane od 2005 roku), „Absolwenci Gimnazjum nr 1 w Chorzowie” (wydawane w latach 2009-2017). Od roku 2015 jest też redaktorem „Rocznika Świętochłowickiego” (ukazuje się od roku 1999), gdzie zamieszcza kronikę „Z życia miasta”. W roku 2016 otrzymał wyróżnienie „Zasłużony dla Świętochłowic” 

W roku 2019 zadebiutował powieścią „Odnaleziony portret”. W kolejnych latach na rynku pojawiły się kolejne jego powieści „Inga i Mutek” oraz „Koleje losu”, które rozszerzyły jego popularność poza Śląsk.