(…) Łukasz Cyrus Ślady na mojej skórze przypominają mi o podróży, którą odbyłem przez życie. Są jak kamienie milowe na mapie mojego życia. Każdy oznacza upływ czasu i doświadczenia, które miałem. Czasami wzbudzają miłe wspomnienie, czasem mniej. Życie jest pełne nieoczekiwanych zdarzeń, a moja skóra nosi ich ślady. Są integralną częścią tego, kim jestem i nie chciałbym innych.
– Może dziś, może jutro, znów przyjdę do Ciebie – powiedziała dziewczyna o płonących włosach.
– Podasz mi dłoń? Bo przecież mnie potrzebujesz? Wierzysz w Chrystusa i ciężkie metalowe riffy, a ja mogę dać Ci kilka chwil spokoju, ciszy i ukojenia – zaplotła włosy w gruby warkocz.
– Pragniesz mojego towarzystwa, dotyku moich rąk i cichego głosu? – zapytała, a włosy zapłonęły jeszcze bardziej.
– Dam Ci to wszystko ale spójrz na mnie i powiedz, że mnie pragniesz! Pomodlimy się do Boga, żeby wszystko znów było tak, jak dawniej…
On stał dalej, bez ruchu, nieobecny, zasłuchany w dźwięki z nowej płyty swoich idoli.
Dziewczyna rozpuściła swoje włosy, które już nie płonęły. Odeszła…
Chwilę się zawahałam. Dotknęłam furtki, zaskrzypiała cichutko, jakby chciała mi podpowiedzieć, co mam zrobić. Chyba nie zrozumiałam albo byłam zbyt skupiona na swoich myślach, by posłuchać, co mówi.
Zrobiłam krok do przodu. Co wybrać?
Znam tę przestrzeń, wydeptaną codziennością, może nawet całkiem niezłą, może lekko niedocenioną?
Jeśli wyjdę, dotknę świeżej trawy, może nawet będzie lekko mokra od porannej rosy, może lekko zamglona lub jaśniejąca wschodzącym słońcem … a może nie?
Codzienne dylematy, znużenie tym, co znane, rutynowe. Tęsknota za tym, co nieznane, kuszące, bo niecodzienne, bo może inne, może lepsze…
Zadrapałam się. Poczułam lekki ból. Takie lekkie draśnięcie, którego czasem nawet mogłabym nie zauważyć. Nic nie znaczące. Delikatne. Wpisane w codzienność.
Za chwilę już nie pamiętam, już nic nie czuję, nic nie boli. To było tylko chwilowe odczucie, chwila słabości. Malutka, nieważna, już nieistotna. Idę dalej, silniejsza, pewniejsza, że każde takie zranienie buduje, umacnia i dodaje odwagi.
Kolejna rana, kolejny nic nieznaczący ból, kolejny ślad, blizna. Chwila uwagi spowodowana nieuwagą… Nic wielkiego, zwykłość, codzienność. Każdego dnia.
Tylko czemu te łzy płyną bezustannie? Czemu są coraz gęstsze i czarniejsze? Czemu płyną nie zważając na mnie? Przecież to moje łzy. Moje blizny, moje rany… Powinny się mnie słuchać, a nie płynąć swoim życiem… Przecież to moje życie… To chyba moje życie? Chyba, że zapisuję nie swoją czystą kartkę, może ja to nie ja? Jak nie moje łzy…
Kto jest za zasłoną? Jak wielka jest siła chęci poznania koloru oczu, widoku twarzy, osobowości. Czy ciekawość drugiej osoby jest naganna? Na pewno nie.
Wycelowałam w Twoje serce. Chciałam, żebyś mnie kochał… Pokochałeś. Kochałeś, szczerze i oddanie. Pomimo wszystko, codziennie, na zawsze. Kochałeś i pozwalałeś się kochać. Czasem znikałeś. Byłam spokojna, bo wiedziałam, że jest w Tobie dużo dzikości, natury, która nieustannie Cię woła, przypomina o swojej tęsknocie. Nie chciałam byś tęsknił, dlatego spokojnie czekałam aż wrócisz. Zadowolony, nasycony, spełniony. Taki idealny, męski, silny i mój. Czasem, przyglądałeś się długo swojej bliźnie na sercu. Zastanawialiśmy się wspólnie, czy zniknie, a jeśli tak, to kiedy… Nie znikała, była świeża i żywa, jak uczucie, jakie do siebie żywiliśmy. Uczucie silne, takie umocowane, zakotwiczone, ukorzenione. Za każdym razem jak wracałeś, było silniejsze…
Nie mogę zapomnieć. Nie pozwalają mi zapomnieć. Do końca pozostanę w bólu i poczuciu winy. W poczuciu niesprawiedliwości, bo nie zrobiłem wszystkiego by Jej pomóc. Dziś patrzę w punkt. Nic ze sobą nie niesie, nie ma w nim żadnej wskazówki, żadnej „dobrej rady”, żadnego oparcia. Stoję i patrzę w ciemną przestrzeń, nie widząc nic wokół. Nic wokół mnie nie wydaje się dobre, nic mnie nie cieszy. Jestem sam ze swoim bólem… Ze swoim strachem. Z krzywdą jakich się dopuściłem. Sumienie już nie ma siły krzyczeć. Majaczy już we mnie tylko pamiętając jak silne emocje kiedyś wzbudzało. Jestem pusty, zgaszony. Jestem albo właściwie już mnie nie ma… Nic nie pomoże, nie dostrzegę już kolorów, nawet jeśli są… Ona była…
Kiedy będę szczęśliwa, będę hodować motyle. Będą piękne i mądre. Będą lekko siadać na moich dłoniach i rozpylać kolory wokół mnie. Będę mieszkać jak w czarodziejskim ogrodzie, w którym niczego nie brakuje. Pięknym, świetlistym i ciepłym. Skrzydła moich motyli będą duże i kolorowe. Kształty regularne, harmonijne, doskonałe. Lekkość ich lotu będzie napawać mnie wzniosłymi uczuciami a dla mych oczu będzie to uczta pląsów i piruetów tworząc choreografie nie z tej ziemi. Będzie doskonale i pięknie. Może z czasem dołączą do nas inne piękne istoty, zachwycające i pragnące ogrzać się w tej cudownej atmosferze. Będę patrzeć w nieskończoność w zachwycie. Promienie słońca będą oświetlać tę scenę najpiękniej jak tylko można sobie to wyobrazić jednocześnie kładąc się na mojej twarzy pieszcząc i szepcąc najsłodsze słowa świata… Będę hodować motyle, kiedy będę szczęśliwa…
Projekt „10 I 10 I Human”
Fotograficzno-literacki Projekt „10 I 10 I Human”, to chęć ukazania zmian we współczesnej fotografii, która będąc już nie tylko dokumentem, coraz bardziej staje źródłem inspiracji. Fotografie w projekcie, stają się punktem wyjścia do dalszej podróży, tym razem związanej ze słowem