(…) Kamil Gajda
Był pochmurny, nudny dzień. Jeden z tych zwyczajnych, niebędący ani częścią weekendu, ani jakiegokolwiek kościelnego święta. Na wąskich alejkach i poboczach dróg rozstawiali swoje wigwamy lokalni handlarze “relikwiami” i “odpustami”. Z drzew, rosnących w regularnych odstępach po obu stronach ulicy, sypały się rudo-brązowe liście, które teraz szeleściły mi pod nogami. Z głębi tego korytarza straganów rozlegał się cichy śpiew kościelnego chóru. To handlarz “świętymi” płytami właśnie zameldował się na stanowisku. Do nabożeństwa jeszcze trzy kwadranse. Miałem czas na kawę i krótki spacer. W jednej z obwoźnych budek kupiłem lurowatą americano i kostkę imbirową, po czym oddaliłem się od jarmarku. Skręciłem w uliczkę, która wydawała mi się najcichsza. Słońce nie wzbiło się jeszcze ponad otaczające ją wysokie kamienice, toteż panowała tam wolno blaknąca ciemność. Moją uwagę przykuła jedyna oświetlona witryna. Złote światło wypełzało na chodnik, dając obietnicę, że w ten chłodny listopadowy poranek znajdę tam odrobinę ciepła. Zbliżyłem się do szyby. Był to niewielki sklep z dewocjonaliami. Niby niewielki, ale przepełniony regałami, dźwigającymi setki, a może i tysiące, przedmiotów kultu. Na najwyższych półkach stał szwadron maryjek. Figurki Matki Boskiej pełnej miłosierdzia, były oświetlone w sposób dodający im majestatyczności, jakby biła od nich święta łuna. Wodząc oczami po obliczach najświętszych panienek, natknąłem się na taką, która zdawała się patrzeć na mnie wzrokiem pełnym współczucia. Odruchowo się przeżegnałem. Nie potrafiłem jednak oderwać oczu od figury. im dłużej się jej przyglądałem, tym jej porcelanowa twarz sprawiała wrażenie smutniejszej. Niedopitą kawę schowałem za plecami, niczym uczeń z papierosem przyłapany przez nauczycielkę.
– Skąd ten smutek Moja Pani? – zapytałem, nie oczekując odpowiedzi.
Z dziury w starej rynnie, zamocowanej tuż nad witryną, spadła kropla wody i osiadła na szybie. Kropla przesuwała się zygzakowato po szkle, aż zatrzymała się na wysokości policzka figury. Z miejsca, w którym stałem, wyglądało to jakby porcelanowy wizerunek Matki Boskiej uronił łzę. Wtem, z niewidzianego przez witrynę, kantorka wyskoczyła starsza kobieta, która zaczęła energicznie wycierać z kurzu wszystkie dewocjonalia. Wyglądała na właścicielkę, która się spóźniła, i musi teraz nadgonić stracony czas bo lada chwila otwarcie. Kobieta, o słusznej budowie ciała, przeciskała się między regałami, co chwila coś podnosząc i gorączkowo wycierając szmatką, lub własnym fartuchem. Polerowała świeczniki, przecierała ramy obrazów z papieżem, ustawiała w równy rządek butelki na cudowną wodę, w końcu zabrała się za święte figury. No i się stało. Właścicielka odwróciła się niezdarnie i spostrzegła mnie za szybą. Mój niespodziewany widok tak ją wystraszył, że kobieta przyciskając szmatkę do piersi wpadła na posąg Matki Boskiej, w który się zapatrywałem, i trąciła go plecami. Najświętsza Panienka huknęła o podłogę, zamieniając się w porcelanową mozaikę. Kobieta ze zrezygnowaniem spojrzała na mieniące się w świetle lamp pozostałości po figurze, po czym, biorąc głęboki oddech, ruszyła w moją stronę. Otworzyła drzwi i wychyliła się przez nie ostrożnie. Widziałem jak lustruje mnie wzrokiem, a później serdecznie się uśmiecha.
– Pan jest ten nowy? – zapytała, a ja byłem całkowicie zdezorientowany tym pytaniem.
– Tak, chyba tak… a o co konkretnie Pani pyta?
– Proboszcz mówił, że nowy przyjedzie, że kuria Pana przeniosła czy coś tam.
Nie spodziewałem się, że pierwsza osoba, z którą uda mi porozmawiać w tym miejscu, będzie już tyle o mnie wiedziała. Zacząłem się zastanawiać co więcej o mnie wie, przecież nawet się nie przedstawiłem.
– Jest Pani doskonale poinformowana – uśmiechnąłem się do niej chcąc zrobić dobre wrażenie.
Wtedy kobieta oddaliła się i podniosła coś z pomiędzy maryjnych skorup. Potem znów się do mnie zbliżyła, złapała mnie za rękę i wcisnęła do niej różaniec, który kilka chwil wcześniej był opleciony na dłoniach porcelanowej Marii.
– Do zobaczenia na mszy proszę Księdza.