ŚWIT Mirosław Badura
Wraz z różowiejącym niebem zatrzymali samochód. Wysiedli z nadzieją, że ich telefoniczne aparaty uchwycą piękno budzącego się poranka. Wszyscy tylko nie on… Oddalił się niespiesznie. Wkładając ręce do kieszeni, przymknął oczy. Jego ciało smakowało rześkość świtu. Gdy dotknęło go ciepłu pierwszych promieni słońca, otworzył powieki i jego oczom okazała się wyczarowana w różowej poświacie kościelna wieża. Powoli na horyzoncie zaczęły rysować się dachy domów pobliskiego miasteczka. Słońce zaczęło spacer brukowanymi uliczkami. Chłonął to piękno całym sobą… Pomyślał „Dzięki Ci Panie za ten poranek, dzięki za to że jestem…”