Kamil Gajda
Foto nr 90
(…) Bożena Donnerstag
W teatrze jednego widza
Rzadko słychać oklaski
Czasem tylko
Odbiją się od sufitu
I spadną na scenę
Mglistą euforią
W teatrze jednego widza
Codziennie inna sztuka
Patrzy nieśmiało
Otulona orgią świateł
Ze sklejonym szminką
Smutnym uśmiechem
W teatrze jednego widza
Zawsze ta sama aktorka
Czeka na bukiet
Spojrzeń i aplauzu
Ale w oczach naprzeciw
Jest tylko ciemność
Foto nr 84
(…) Arkadiusz Ławrywianiec
Spojrzenie, akceptacja obecności drugiej osoby. Czy pozwolę sobie na pogłębianie znajomości przypadkowych osób? Czy tego chcę? Może lepiej udawać , że nie widzę tych do których w moich peregrynacjach udało mi się dotrzeć. Zdecydowanie nie, ważny jest kontakt z drugim człowiekiem, rozmowa, doświadczenie obecności, poznawanie.
Foto nr 79
(…) Kamil Gajda
W pracowni Mistrza zawsze panował porządek, i każdy kto go odwiedzał miał świadomość jego pedantycznych zapędów. Mistrz zawsze uważał, że harmonia otoczenia daje mu harmonię w głowie i pozwala tworzyć dzieła niezmącone. W myśl tej filozofii, w niewielkiej pracowni wszystko miało swoje miejsce niezmienne od dekad. Właściwie, to od kiedy pamiętam, nigdy nic się tam nie zmieniło. No cóż, w takim właśnie nudnym świecie najlepiej czuł się Mistrz. Ja, jako jego uczeń i asystent, a więc i skromna część jego świata, musiałem się do tego porządku dopasować. Ów ład nie dotyczył tylko przedmiotów, ale i zachowań i ich kolejności. Absolutnie wykluczone było spóźnialstwo, jak i zjawienie się przed czasem, oraz jakiekolwiek poufałości. Jeżeli chciałem coś powiedzieć, musiałem unieść rękę do góry, a później czekać na udzielenie głosu. Kiedy już Mistrz w swej łaskawości pozwolił mi się odezwać, zawsze trzykrotnie pytał “czy to co chcesz powiedzieć na pewno jest mądre?”, i dopiero kiedy ja po trzykroć odpowiedziałem “tak”, otrzymywałem zaszczyt otworzenia ust. Kiedyś, w przypływie niezwykłej śmiałości, odezwałem się bez pozwolenia, a żeby tego jeszcze było mało, opowiedziałem mało wyszukany i sprośny żart jaki usłyszałem dzień wcześniej w pubie… Kara przyszła szybko. Oprócz wiercącego i zdegustowanego spojrzenia Mistrza, musiałem tak długo wcierać rozpuszczalnik w mój obraz, dopóki on nie osuszy filiżanki herbaty. Z mojego dawnego dzieła pozostały kolorowe mazy. Nauczka była okrutna, ale skuteczna. Od tamtego wybryku już nigdy nie popełniłem tego samego błędu. Popełniłem za to większy…
To było całkiem niedawno, w urodziny Mistrza. Zjawiłem się jak zwykle o tej samej porze, jednak w pracowni nikogo nie było. Nikt nie stał przy sztalugach. Nikt nie przeprowadzał inspekcji pomieszczenia. Mistrz nie zwykł się spóźniać, to była przecież jedna z cech, którymi szczerze gardził. Najpierw poczułem lęk, lęk, że temu zdziwaczałemu starcowi coś się stało. Przez tyle lat powstała między nami jakaś więź, która kazała mi się teraz o niego martwić. Złapałem za telefon i wyszukałem numer Mistrza na liście kontaktów, wtedy nastąpiło zawahanie, przecież mogłem wykorzystać jego nieobecność aby przygotować coś na kształt niespodzianki. Zdjąłem stary, nudny obraz ze sztalugi przy biurku Mistrza, a w jego miejsce dumnie postawiłem wykonany przeze mnie portret mojego mentora. Wyobraziłem sobie jego wzruszenie gdy zobaczy tę akwarelę. Miałem przy sobie również nową ledową żarówkę o sporej mocy, którą postanowiłem zastąpić starą, tradycyjną żarówkę, która ledwo wyciągała pomieszczenie z półmroku. Szybka podmiana, i światło rozlało się po warsztacie. Więcej światła z pewnością przyniesie ulgę zmęczonym oczom Mistrza. Zerknąłem na zegarek. Nie wiedziałem kiedy, i czy w ogóle, się tu pojawi, ale uznałem, że zaryzykuję i wyskoczę do jego ulubionej kawiarni po americano i croissanty. Po dziesięciu minutach już byłem z powrotem. Z głupim uśmiechem przyklejonym do twarzy, wkroczyłem do pracowni. Cisza. Zacząłem się zastanawiać czy czegoś nie przeoczyłem, może mówił mi, że dziś nie będzie go w pracowni bo organizuje urodzinowe przyjęcie, a ja to zwyczajnie zignorowałem. Zrobiłem kilka kroków aby postawić kawę na stoliku. Coś trzasnęło pod moim butem. Spojrzałem pod nogi i zobaczyłem białe, potrzaskane łupiny po mojej ledowej żarówce. Dopiero wtedy zauważyłem, że w pokoju panuje półmrok, a w sufitowej lampie na powrót została wkręcona stara żarowa żarówka. Wszedłem dalej w głąb warsztatu, a gdy minąłem wysoką szafę z przyborami malarskimi, zobaczyłem na podłodze mój obraz. Portret Mistrza mojego autorstwa tonął w rozpuszczalniku. Totalnie zdezorientowany podniosłem wzrok, który od razu zatrzymał się na niewielkim lustrze, które stało przed biurkiem nestora. Z lustra spoglądała na mnie spokojna, ale zawiedziona twarz, o chłodnym obliczu, i jeszcze chłodniejszym spojrzeniu…
Foto nr 68
(…) Kamil Gajda
Był pochmurny, nudny dzień. Jeden z tych zwyczajnych, niebędący ani częścią weekendu, ani jakiegokolwiek kościelnego święta. Na wąskich alejkach i poboczach dróg rozstawiali swoje wigwamy lokalni handlarze “relikwiami” i “odpustami”. Z drzew, rosnących w regularnych odstępach po obu stronach ulicy, sypały się rudo-brązowe liście, które teraz szeleściły mi pod nogami. Z głębi tego korytarza straganów rozlegał się cichy śpiew kościelnego chóru. To handlarz “świętymi” płytami właśnie zameldował się na stanowisku. Do nabożeństwa jeszcze trzy kwadranse. Miałem czas na kawę i krótki spacer. W jednej z obwoźnych budek kupiłem lurowatą americano i kostkę imbirową, po czym oddaliłem się od jarmarku. Skręciłem w uliczkę, która wydawała mi się najcichsza. Słońce nie wzbiło się jeszcze ponad otaczające ją wysokie kamienice, toteż panowała tam wolno blaknąca ciemność. Moją uwagę przykuła jedyna oświetlona witryna. Złote światło wypełzało na chodnik, dając obietnicę, że w ten chłodny listopadowy poranek znajdę tam odrobinę ciepła. Zbliżyłem się do szyby. Był to niewielki sklep z dewocjonaliami. Niby niewielki, ale przepełniony regałami, dźwigającymi setki, a może i tysiące, przedmiotów kultu. Na najwyższych półkach stał szwadron maryjek. Figurki Matki Boskiej pełnej miłosierdzia, były oświetlone w sposób dodający im majestatyczności, jakby biła od nich święta łuna. Wodząc oczami po obliczach najświętszych panienek, natknąłem się na taką, która zdawała się patrzeć na mnie wzrokiem pełnym współczucia. Odruchowo się przeżegnałem. Nie potrafiłem jednak oderwać oczu od figury. im dłużej się jej przyglądałem, tym jej porcelanowa twarz sprawiała wrażenie smutniejszej. Niedopitą kawę schowałem za plecami, niczym uczeń z papierosem przyłapany przez nauczycielkę.
– Skąd ten smutek Moja Pani? – zapytałem, nie oczekując odpowiedzi.
Z dziury w starej rynnie, zamocowanej tuż nad witryną, spadła kropla wody i osiadła na szybie. Kropla przesuwała się zygzakowato po szkle, aż zatrzymała się na wysokości policzka figury. Z miejsca, w którym stałem, wyglądało to jakby porcelanowy wizerunek Matki Boskiej uronił łzę. Wtem, z niewidzianego przez witrynę, kantorka wyskoczyła starsza kobieta, która zaczęła energicznie wycierać z kurzu wszystkie dewocjonalia. Wyglądała na właścicielkę, która się spóźniła, i musi teraz nadgonić stracony czas bo lada chwila otwarcie. Kobieta, o słusznej budowie ciała, przeciskała się między regałami, co chwila coś podnosząc i gorączkowo wycierając szmatką, lub własnym fartuchem. Polerowała świeczniki, przecierała ramy obrazów z papieżem, ustawiała w równy rządek butelki na cudowną wodę, w końcu zabrała się za święte figury. No i się stało. Właścicielka odwróciła się niezdarnie i spostrzegła mnie za szybą. Mój niespodziewany widok tak ją wystraszył, że kobieta przyciskając szmatkę do piersi wpadła na posąg Matki Boskiej, w który się zapatrywałem, i trąciła go plecami. Najświętsza Panienka huknęła o podłogę, zamieniając się w porcelanową mozaikę. Kobieta ze zrezygnowaniem spojrzała na mieniące się w świetle lamp pozostałości po figurze, po czym, biorąc głęboki oddech, ruszyła w moją stronę. Otworzyła drzwi i wychyliła się przez nie ostrożnie. Widziałem jak lustruje mnie wzrokiem, a później serdecznie się uśmiecha.
– Pan jest ten nowy? – zapytała, a ja byłem całkowicie zdezorientowany tym pytaniem.
– Tak, chyba tak… a o co konkretnie Pani pyta?
– Proboszcz mówił, że nowy przyjedzie, że kuria Pana przeniosła czy coś tam.
Nie spodziewałem się, że pierwsza osoba, z którą uda mi porozmawiać w tym miejscu, będzie już tyle o mnie wiedziała. Zacząłem się zastanawiać co więcej o mnie wie, przecież nawet się nie przedstawiłem.
– Jest Pani doskonale poinformowana – uśmiechnąłem się do niej chcąc zrobić dobre wrażenie.
Wtedy kobieta oddaliła się i podniosła coś z pomiędzy maryjnych skorup. Potem znów się do mnie zbliżyła, złapała mnie za rękę i wcisnęła do niej różaniec, który kilka chwil wcześniej był opleciony na dłoniach porcelanowej Marii.
– Do zobaczenia na mszy proszę Księdza.
Foto nr 61
(…) Łukasz Cyrus
W chwili słabości, ze strachu i w złości za dużo mówię. Brak mi czułości, wyrozumiałości. Zostaję sam ze złością i sobą.
Foto nr 57
(…) Kamil Gajda
W zmąconej tafli wody widzę obraz Twój niedoskonały.
Zmącony, i drżący jakby nie Twą zewnętrzną powłokę odbijał,
Lecz wnętrze, które skrupulatnie skrywasz.
Czego się boisz gdy swe zmieniasz maski?
Dawno już stałaś się własnym okruchem.
Twarz niby ta sama, a jej nie poznaję.
Jakbym na Twoją karykaturę spoglądał,
Która pod sytuację każdą nowy wachlarz zachowań wyciąga.
Teatru życia jesteś aktorką, a role twe tak sztuczne.
Pokaż zimnej wodzie prawdziwe swe oblicze.
Ona nie chce twych pochlebstw, nie chce przyjaźni.
W kogo się teraz zamienisz?!
Stojąc twarzą w twarz z własnym odbiciem.
Foto nr 50
(…) Kamil Gajda
Cóż to za osoba?
Tak zamaskowana, że poznać nie można
Czy stara czy młoda!
Spod włosów peleryny
Tylko oko błyszczy, jakby spoglądało przez
Rozchylone kurtyny.
Koloru tych oczu nie sposób odczytać.
Skryte w monochromowej oprawie,
Chcą by z nimi igrać.
Jesteś niewiadomą!
Nie dajesz mi podpowiedzi.
Otuliłaś się anonimowości płaszczykiem.
A moja bezsilność napawa Cię rozkoszą!
Foto nr 46
(…) Katarzyna Janota
Nigdy nie czuł się tak dobrze jak teraz. Tak spójnie, lekko, w prawdzie z sobą. Już nie musiał nic ukrywać. Czuł tylko, że trzeba było zrobić to wcześniej. Wtedy nie musiałby przechodzić tego cierpienia fizycznego i psychicznego. To drugie gorsze. Ostatnio spotkałam go na ulicy, szedł niespiesznie taki pewny siebie, radosny, emanował swoją nienachlaną męskością. Uśmiechnął się do mnie z daleka, przywitaliśmy się jak kiedyś, ale on był już inny. Mówił dużo o wdzięczności, o swojej drodze w życiu i o tym, że te chwile nieakceptacji, smutku, niepogodzenia i bólu były potrzebne, bez nich nie byłoby go tutaj, takiego jakim jest. Powiedział, że tak łatwo dajemy się zaplątać w pajęczynę życia, dajemy innym opleść tę pajęczą sieć i tylko od nas zależy czy zdamy sobie z tego sprawę i damy sobie przyzwolenie na wyplątanie. On sobie dał, dlatego już wyplątał JĄ z siebie i tylko kilka starych fotografii, zrobionych dla zaznaczenia tamtych momentów, mu o tym przypominają. I ciągle powtarzał, że nigdy nie czuł się tak dobrze jak teraz.